piątek, 8 stycznia 2021

I - "Panie Potter,... Są rzeczy o których marzę bardziej niż o karierze w Quidditchu."

Enjoy!

 

               Rudowłosa dziewczyna wpadła do holu, popychając potężne drzwi barkiem, w pośpiechu upychając podręczniki w torbie. Nie była przebrana, wciąż w ubraniach treningowych, a na dodatek była spóźniona. Nie wróżyło jej to dobrze, bo każdy wychowanek domu dziecka imienia Merlina wiedział, że spóźnienie w oczach dyrektorki Moore było pierwszym z przestępstw na liście. Może nie byłoby wcale tak źle, ale jak na złość to właśnie dziś miała dyżur z dzieciakami z klas 1-3, a tam zawsze każdy potrzebował pomycy z zaklęć. Ale czy to jej wina, że trener miał akurat dziś potrzebę ćwiczenia ogłupiania, ale na tyle bezpiecznego, żeby nie było faulem. Przecież to wymaga od groma pracy, a nie, o, róbcie bezpieczne ogłupiania i co? A poza tym nowa ścigająca, Katie, musi się z nimi jeszcze trochę ograć, żeby ćwiczyć tak zaawansowane rzeczy. Fuknęła pod nosem, przeciskając się cicho do części budynku, w której znajdowały się sale. Ku jej zdziwieniu, panowała względna cisza, a spodziewała się dzikich wrzasków po dzieciach zostawionych bez opieki... Chyba że dyrektorka już zainterweniowała.

- Nie, nie, są po prostu grzeczni, banda miłych dzieciaczków - mruczała pod nosem, prosząc Merlina, żeby był łaskawy. Nie mogła sobie pozwolić na szlaban na chwilę przed początkiem ligi, trener własnoręcznie wysyłałby za nią tłuczki. Wsadziła głowę za drzwi i nie zobaczyła nigdzie nikogo dorosłego, tylko dzieci grające w eksplodującego durnia. Odetchnęła w ulgą, szalban jej nie grozi. Z o wiele lepszym humorem wkroczyła do sali i rzuciła torbę na krzesło, które stało najbliżej jej, tym samym skupiła na sobie uwagę młodych czarodziejów.

- Cześć! - odpowiedział jej chór głosów mruczących przywitania. - Przepraszam, że się spóźniłam i dzięki, że poczekaliście, to co robimy?

- Gramy w durnia? - rzucił radośnie Matt, ciemnowłosy chłopak, który chodził teraz do drugiej klasy, a reszta obecnych zdecydowanie go poparła. Dziewczyna pokręciła głową z uśmiechem politowania, zawsze to samo.

- No to eliksiry? Raz, dwa i po bólu, jak się wyrobimy przed czasem to nawet z wami zagram - propozycja spotkała się z jękami niezadowolenia, nigdy nie palili się do odrabiania prac domowych podczas przerwy świątecznej, w zasadzie im się nie dziwiła, ale mus to mus. - Mówicie, że pochwały profesora Slughorna są dużo warte, tak? - kiwanie głowami jako potwierdzenie wystarczyło. - No właśnie. Dlatego teraz szybko zrobimy co musicie, żebyście zaliczyli nowy semestr z nowymi punktami, co? Postawiłam 10 galeonów na Krukonów w pucharze domów, więc Dean, bierz się do roboty! - krzyknęła niby groźnie, choć na jej ustach błąkał się uśmiech, lubiła spędzać z nimi czas i wysłuchiwać historii o Hogwarcie, wyglądało na to, że tam czuli się lepiej niż tutaj.

- Za to spóźnienie to chyba musisz mi napisać całe wypracowanie, Lily. Trzy stopy o antidotach!

- Za to spóźnienie załatwię wam bilety na pierwszy mecz i ani słowa Moore, tak? - i nagle wszyscy byli zgodni, z okrzykami radości przybijali sobie piątki ze śmiechem, a potem rzucili się na prace domowe.

- Jakbyście potrzebowali pomocy to jestem - zaznaczyła Lily i usiadła przy biurku i zaczęła grzebać w swojej torbie, sama musiała zakasać rękawy i zabrać się za naukę, za dwa tygodnie egzaminy semestralne, a ona jak zwykle w tyle. Jak co roku kiedy treningi się zagęszczają. Zanurzyła się w historii magii i pochłonęły ją wojny Goblinów. Miała wrażenie, że historia magii to tylko wojny Goblinów, tylko Gobliny, bitwa w 1712, 1813, 1930, obojętnie jaką datę by podała, była pewna, że wtedy te paskudne stworzenia toczyły jakąś bitwę. Naprawdę nie lubiła tego przedmiotu, ale może nie powinna go zostawiać na sam koniec, kiedy egzaminy zaczynały się za dwa tygodnie. Egzaminatorzy przyjeżdżali tutaj tylko dla niej, na samą myśl, że mogłaby czegoś nie zdać jej twarz płonęła czerwienią. Nie może do tego dopuścić. Z zadumy wyrwało ją pytanie o mandragory, Hannah, która była na pierwszym roku nie rozumiała ich roli w wywarach

- No wiesz, to takie brzydkie rośliny, wyglądają trochę jak bobasy. Strasznie krzyczą, podobno krzyk dorosłej może nawet zabić. Ale używa się ich najczęściej do eliksirów dla spetryfikowanych, nie znam innego zastosowania - odpowiedź jednak usatysfakcjonowała dziewczynkę, bo schowała się za książką, a jej śladem poszła Lily. Przeklęte Gobliny i przeklęte lenistwo.

- Lily?

- Hmmm? - nie oderwała wzroku od książki, czekając na pytanie.

- A właściwie czemu ty nie jesteś w Hogwarcie? - szybko podniosła głowe i spojrzała na Matta, który, wychodzi na to, skończył już odrabiac swoje zadanie, bo siedział rozparty na krześle, z nogami na stoliku, a na twarzy odmalowało mu się zaciekawienie. - No bo skoro każdy czarodziej od 11 roku tam chodzi to czemu ty nie?

- Bo podpisałam magiczny kontrakt z drużyną, na który zgodziła się dyrektorka. Musze stawiać się na treningi, a jeśli nie byłoby mnie w Londynie to mogłoby to być trudne. A sami wiecie co się dzieje jeśli zerwie się magiczny kontrkat, nie? - chyba ich zaciekawiła, no tak. Wszystko lepsze od wypracowań, pierwsze przykazanie ucznia.

- Co się dzieje? - mała, ciekawska Hannah, Lily pomyślała, że była taka sama. Ciekawa, dociekliwa, ostrożna, ale przyjacielska jak ta dziewczynka. Nie odpowiedziała jednak na pytanie, tylko wykonała jednoznaczny gest, który sugerował jak mogłaby skończyć przez to życie. Rozległy sie zaniepokojone szepty, więc zainterweniowała. - No może nie do końca w tym przypadku, to tylko młodociana drużyna Quidditcha, myślę, że mogłabym dostać jakiejś wysypki czy coś. Ale w zasadzie, kto to wie, chyba nie chcę tego sprawdzać - parsknęła śmiechem, bo doskonale pamiętała jak w sierocińcu panowała jakaś łagodna odmiana smoczej grypy, chaos który wtedy zapanował był koszmarny, chociaż z perspektywy czasu można było się z tego śmiać. Chociaż nie, jednak nie, na wspomnienie dreszczy i gorączki aż zrobiło jej się słabo, ze smoczej ospy nie można się śmiać.

 

**********

 

               Zaraz wypluje płuca, była tego pewna. Obok niej w równym tempie, w ogóle nie zmachany biegł Alec, szukający ich drużyny. Był atletycznym brunetem, którego chyba żadna aktywność fizyczna nie była w stanie wykończyć. Zbudowany z samych mięśni i zawziętości, szczupły, z doskonałym wzrokiem i refleksem. Idealny na szukającego. Treningi nie ograniczały się jedynie do latania, ich bloki treningowe były o wiele bardziej skomplikowane, co drugi dzień biegali, dwa razy w tygodniu trening siłowy, pomiędzy tym treningi w powietrzu. Zawsze biegali w parach, żeby się nawzajem motywować ale i pilnować, w drużynie nie było miejsca dla leni. Ona i Alec najczęściej biegali po Londynie, mimo że on sam pochodził i z Irlandii, miał już prawo teleportacji i przyzwolenie Ministerstwa na częste używanie tego sposobu transportu. Ona, której do szesnastych urodzin brakowało jeszcze niecałego miesiąca mogła tylko pomarzyć o tej możliwości, ale jeszcze tylko rok. Czasami Alec używał teleportacji łącznej, dzięki czemu mogli uciec id zgiełku miasta i pobiegać w bardziej przystępnych miejscach, np. po lesie czy wzdłuż jeziora przy którym mieścił się dom chłopaka.

- Dobra, dobra, stop, zaraz umrę - wyjęczała i oparła się o drzewo, łapczywie łykając powietrze. Na prawdę nie lubiła biegać.

- Jeszcze dwa kilometry, Rudzielcu - mruknął niechętnie, on na prawdę był jakimś robotem. - Co się z tobą ostatnio dzieje?

- Wiesz ile jedzenia pochłonęłam przez święta? Jestem po prostu cięższa o 3 kilo - parknęła urwanym śmiechem, bo dalej nie wyrównał jej się oddech, ale Alec tylko się zachmurzył.

- Musisz to zrzucić do pierwszego meczu, musimy wygrać - milutko, jak zawsze bardzo sympatycznie.

- Wiem, wiem, na spokojnie, lepiej powiedz czy trener ma już jakiś plan? - Alec był kapitanem drużyny, co za tym szło, miał najlepsze i najświeższe wiadomości od trenera. Najczęściej był pośrednikiem między nim, a resztą drużyny, był jednak trochę gburowaty i niechętnie zdradzał informacje, tym jednak dopisało jej szczęście albo i nieszczęście. - Gramy w podstawowym składzie, ale zależy jak pójdą ci egzaminy, jak zawalisz to siedzisz na ławce.

- Nie zawalę, przecież wiesz - burknęła. Jako jedyna była wychowanką domu dziecka i o jej losach decydowała dyrektorka i opiekunka - proferosr Moore. Inni członkowie drużyny nie mieli tak wysoko postawionych poprzeczek, zadowalający na egzaminach nie był dla nich końcem świata, bo rodzice byli zadowoleni, że ich dzieci to młode gwiazdy, mające ustawioną karierę. Ona nie mogła spaść poniżej ponad oczekiwań, miała to na papierze. Ale nie było to tragedią, była naprawdę dobrą czarownicą, czasami tylko bardzo przemęczoną, ale wierzyła, że jej starania zaowocują, za rok będzie pełnoletnia, za dwa lata zda owutemy i będzie mogła rozpocząć kurs w Świętym Mungu. Musiała mieć plan B, a na ten moment była to praca w szpitalu, chciała być uzdrowicielką. Nigdy nie wiadomo która kontuzjia zakończy jej przygodę ze sportem. Nie miała czasu na dalsze rozmyślania, bo szukający zaczął biec, a ona, chcąc czy nie, musiała za nim nadążyć. Czasami zastanawiała się czy nie lepiej prosić Harpie z Holyhead o przyjęcie, tam przynajmniej były same kobiety, miały podobne możliwości fizyczne. Coraz częściej chodziło jej to po głowie, w zasadzie kontrakt wygasa od razu po lidze, na początku kolejnego roku szkolnego, ale czy była wystarczająco dobra?

               - Zostawiam cię tu, jutro o 6 rano na stadionie, w szatach - szybki komunikat, szybkie machnięcie dłonią i już go nie było. Tak bardzo zazdrościła mu teleportacji i pełnoletności, sama nie wiedziała czego bardziej. No nic, rok to wcale nie tak długo. Tak bardzo marzyła o prysznicu, że nawet nie weszła do gabinetu dyrektorki, żeby poinformować, że już wróciła, była wykończona, spocona i miała do zrobienia jeszcze tyle rzeczy, kolejne dwa tygodnie będą zabójcze. Wpadła pod prysznic, rozbierając się już od drzwi pokoju, gorąca woda tak przyjemnie rozluźniała jej pospinane mięśnie, najlepsze uczucie po treningu. Nie marnowała jednak czasu na stanie pod wodą, musiała jeszcze skończyć rozdział o Goblinach, zrobić plan powtórek na przyszły tydzień i poczytać o eliksirze tojadowym. Przed kolacją powinna jeszcze wpaść na świetlicę, bo ktoś chciał, żeby coś sprawdziła, ale nie mogła sobie przypomnieć kto ją o to prosił. Kiedy wyliczała te wszystkie rzeczy, w międzyczasie myła zęby i wyszła owinięta w ręcznik do pokoju po ubrania na zmianę. Na biurku czekała na nią karteczka

Zejdź do gabinetu, masz gościa

 

Pewnie trener o czymś zapomniał - przeszło jej przez myśl, ale kiedy zeszła na parter i zapukała do drzwi, otworzyła jej siwowłosa kobieta, ale za nią nie stał znany jej mężczyzna, a zupełnie obcy człowiek. Postawny, w okolicach czterdziestki, okularnik, czarne włosy w nieładzie i chyba jednak kojarzyła skądś tę twarz.

- Dzień dobry, nazywam się Charles Potter i piszę artykuły sportowe do Proroka, rozmawiałem z pani trenerem o możliwości wywiadu i odesłał mnie tutaj - wyjaśnił z dobrodusznym wyrazem twarzy, ale nie znała go z Proroka. - Znajdzie panienka dla mnie trochę czasu? - nie był nachalny, dobrze się zapowiadało.

- Jeśli trener się zgodził - spojrzała na dyrektorkę, która nie wyrażała zaniepokojenia. - To jasne, czemu nie - wzruszyła ramionami i posłała mu lekki uśmiech. Rozsiedli się przy ogromnym drewnianym biurku, pan Potter wyciągnął pióro samopiszące i pergamin, i natychmiast poświęcił całą uwagę młodej pannie Evans. Słyszała te pytania, która ciągle ją bombardowały, ile ma lat, kiedy zaczęła latać na miotle, jak to sę stało, że Armaty się nią zainteresowały, jakie nastroje panują w drużynie, czy myśli że wygrają w rozgrywkach, ale jako jedyny, Charles Potter zapytał o jej edukację, a to nie zdarzało się często, dlatego też nie wiedziała co w zasadzie ma powiedzieć, nigdy nie opowiadała temu komuś z zewnątrz:

- W dużej mierze uczę się sama, raz na miesiąc widzę się z nauczycielami wynajętymi przez nasz dom, z nimi ćwiczę rzeczy, które sprawiają mi jakąś trudność. Po każdym semestrze piszę egzaminy i to chyba tyle - nie miała pojęcia co mogłaby dodać, ale została pokierowana przez swojego rozmówcę;

- Nigdy nie myślałaś o nauce w szkole? Wiem, że większość dzieci z domu dziecka uczęszcza do Hogwartu, dlaczego więc ty uczysz się w taki sposób? - był zaciekawiony i wyglądało na to, że jej osoba szczerze go interesuje. Miał w sobie coś co napawało ją dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, a przecież widziała go pierwszy raz w życiu. Musiała uważać, dziennikarze lubią łapać za słówka.

- Mój kontrakt ma w swojej treści to jak moja nauka ma wyglądać. Muszę być dostępna w Londynie, nauka w szkole mogłaby być problematyczna, szczególnie, że z Hogwartu nie można się teleportować, prawda? - nie była pewna, ale chyba czytała o tym w Historii Hogwartu, a książki raczej nie kłamią. Nie potrafiła też znaleźć innego wytłumaczenia na to, dlaczego tkwi w sierocińcu, a nie wyjeżdża z resztą uczniów do szkoły. Quidditch był najważniejszy.

- Ale chciałabyś uczyć się w szkole czy nie masz takich marzeń? Z tego co wiem, świetnie napisałaś SUMy, myślisz o zdobyciu jakiegoś zawodu?

- Szkoła wydaje się być ogromną przygodą, dużo się o niej nasłuchałam i wydaje się fantastyczna, ale bycie zawodowym graczem to w większej mierze wyrzeczenia niż przyjemności, a to jedno z nich. Tak po prostu jest - zaczęły zjadać ją nerwy, co zauważyła dopiero kiedy napastliwie zaczęła bawić się swoim warkoczem, zawsze tak reagowała na stres. Pan Potter jednak niczego nie zauważył albo udawał, że tego nie dostrzegł, bo kontynuował:

- Czy bycie graczem w tak młodym wieku nie męczy cię? Nie chciałabyś robić czegoś innego? - mieć rodzinę, grać z rodzeństwem w eksplodującego durnia czy szachy, kłócić się rodzicami, objać się kiedy tylko ma ochotę. Naprawdę chciała to robić, ale z jej ust automatycznie wypłynęły znane już czarodziejom zainteresowanym magicznym sportem słowa:

- Bycie graczem jest dla mnie darem, na który zdecydowanie nie zasłużyłam, doceniam tę możliwość, narzekanie wydawałoby się nie na miejscu, prawda? - zapytała czysto retorycznie.

- W takim razie skąd w tobie tyle zacięcia do nauki? Mam syna w Hogwarcie i śmiało mogę stwierdzić, że byłabyś tam prymusem - zarumieniłaby się, gdyby nie słuchała takich rzeczy z taką częstotliwością. Każdy oblewał ją komplementami, najmłodsza zawodniczka od 140 lat, wyjątkowy talent, ładna, mądra, co jeszcze powiesz, żebym uśmiechnęła się do aparatu?

- Jak zdążył Pan zauważyć nie mam rodziców. Finansuje mnie Ministerstwo i klub. Wymogiem, dzięki któremu to się dzieje, są odpowiednie wyniki w nauce, a ja wywiązuję się z obietnic, może mi Pan wierzyć, że nie mam aż takich ambicji - skinęła głową, chociaż obawiała się, że powiedziała za dużo, czy nie zobaczy jutro nagłówka, który będzie krzyczał o mało ambitnej pannie Evans?

- Rozumiem, myślisz, że Armaty to twój stały przystanek? Nie chciałabyś pograć w innych barwach? - i już wiedziała skąd do zna. Był trenerem Harpii przez trzy lata zanim został tym całym dziennikarzem, widziała go na rozgrywkach, wdziała go podczas meczy, teraz był ich rzecznikiem prasowym, jak mogła go nie rozpoznać.

- A co, Harpie mają dla mnie miejsce? - zaryzykowała, ale mężczyzna zaśmiał się krótko,

- Możliwe, że byłyby tobą zainteresowane, ale czy tylko one? Kto nie jest zainteresowany najbardziej uzdolnioną ścigającą w lidze? - nie odpowiedziała, bo przytłoczyło ją to. Wiedziała, że zdobyła najwięcej bramek, ale jeśli ktoś dorosły, ktoś kto był w tym miejscu mówi to na głos... Wygląda na to, że Lily Evans naprawdę liczyła się w świecie sportu i chyba zaczynało ją to pociągać.

- Panie Potter, to bardzo miłe, ale jestem tylko szesnastolatką, która ma trochę szczęścia w nieszczęściu. Są rzeczy o których marzę bardziej niż o karierze w Quidditchu - zrozumiał. I miała nadzieję, że wszyscy zrozumieją, bo tak łatwo przychodziło im się zachwycać nad jej osiągnięciami, ale nikt nie pytał jej o to jak się czuje, czy to jej marzenie, czy chce robić cos innego, czy chce chodzić do szkoły. Może dlatego Charles Potter wywarł na niej dobre wrażenie. Wyglądało na to, że jego to obchodziło.

- Czy mogłabyś dać jakąś radę, która posłużyłaby chcącym grać zawodowo?

- Nie liczcie na to, że od razu wam się uda. Miejcie plan B. Ciężko trenujcie - spojrzała wymownie na swojego rozmówce, który z zadowoleniem pokiwał głową. Machnął różdżką i pióro opadło na pergamin. Koniec oficjalnej części, mimo że było przyjemnie, poczuła ulgę, takie wystąpienia nigdy nie były dla niej komfortowe. To głupie, że ludzie chcą o niej czytać i chcą ja podziwiać, przecież była tylko szesnastolatką, która nieźle radziła sobie na miotle, ale w gruncie rzeczy nie była nikim ważnym. Niczego nie osiągnęła. Nawet nie wiedziała jak naprawdę się nazywa. Talent do latania ma po tacie czy mamie? Byli czarodziejami czy nie wiedzieli czym jest ten magiczny świat? Pan Potter chyba zauważył jej zadumę, bo chrząknął, zwracając tym jej uwagę.

- Lily, czy mogę cię prosić o osobistą przysługę?

- Jasne, a o co chodzi?

- Mój syn i jego przyjaciel szaleją na punkcie drużyny, czy mogłabyś się podpisać na tych zdjęciach? Mieli by znakomity prezent na gwiazdkę! - wyciągnął z torby dwa zdjęcia, które zrobił jej fotograf proroka na koniec wakacji, podczas ostatniego meczu w sezonie, a dokładnie tuż przed meczem. Nie była ubabrana błotem, warkocz spływał jej na lewe ramię i uśmiechała się zadowolona do aparatu. Już wiedzieli że niezależnie od wyniku mają puchar w garści, to był przyjemny mecz. Pochwyciła pióro, które notowało jej słowa i złożyła dwa podpisy w rogu zdjęć. Abstrakcja, jacyś chłopcy chcieli jej autografy, a ona nie ma pojęcia kim oni są. "Wesołych świąt, Lily Evans."

- Proszę - odsunęła zdjęcia w jego stronę. - A teraz, jeśli nie ma pan już pytań, możemy się pożegnać? Niestety egzaminy za rogiem, a ja wciąż mam opóźnienie - nie chciała wyjść na gbura, ale powinna już iść do siebie i planować kolejny tydzień nauki. Tylko dobry plan ratował ją od zapomnienia o niektórych obowiązkach i katastrofie.

- Oczywiście, miłego dnia i mam nadzieję, do zobaczenia! - uścisnęli sobie dłonie, Pani Moore wróciła do gabinetu, a ona już zmierzała po schodach na piętro. Musi się postarać, naprawdę musi dobrnąć do końca tego semestru z dobrymi wynikami. Westchnęła głęboko i rozejrzała się po pokoju, najpierw sprzątanie. Nie ma szans, że się skupi w takim bałaganie.

 

***********

 

- Lily Evans, proszę cię, skup się! - zacisnęła zęby. Była szósta trzydzieści, a ona wczoraj przysnęła nad eliksirami i nie wyszła jej po raz trzeci najprostsza przerzutka. Wstyd to mało powiedziane, a teraz każdy był skupiony na niej, a szczególnie gniew trenera. - Jeszcze raz dasz taki popis i biegasz cztery okrążenia!

- Tak jest, trenerze! - skup się Lily, no po prostu się skup. Dwa podania do Katie, zakończone celnym strzałem, udana przerzutka, raz oberwała tłuczkiem, czy Aiden chciał sie odegrać za jej rozkojarzenie? Przecież to tylko trening. I po godzinie Alec złapał znicza i mogli stanąć nogami na ziemi, na której Evans chętnie ucięłaby sobie drzemkę, mogła odpuścić kolejny rozdział, ale czy jeśli zaczęłaby odpuszczać nocne uczenie, zda egzaminy na tyle dobrze, żeby wciąż grać w drużynie? Pod koniec semestru zawsze chodziła wykończona, ale toczyła bitwę o samą siebie. Co jej zostanie bez gry?

               Wszyscy skierowali sie do szatni, ale ona została przytrzymana przez trenera. "Jeśli każe mi biegać to chyba się popłaczę" pomyślała i wierzyła, że naprawdę to zrobi. Ale nie, on odezwał się tak ponurym głosem, w którym brzmiało tyle rozczarowania, że chyba jednak wolałaby biegać:

- Wiem, że może być ci ciężko, ale nie możesz grać na takim poziomie. Jeśli to się nie zmieni, będziesz siedziała na ławce - był bezlitosny. Jak zawsze.

- Jest mi ciężko, chyba nie radzę sobie z materiałem - spuściła głowę, co za wstyd.

- Napisałaś SUMy rok wcześniej niż powinnaś, czemu piąty rok miałby sprawiać ci trudność? - nie wiedziała, po prostu wszystko ją przytłaczało, na dobrą sprawę nie miała nawet z kim porozmawiać o tym co ją dręczy. Każdy miał oczekiwania względem niej, tylko oczekiwania.

- Nie wiem, trenerze.

- Idź do szatni - rozkaz, sir. Zawinęła się na pięcie i ruszyła w stronę szatni. A więc czeka ją jeszcze cięższa praca, wspaniale. Kiedy weszła do szatni spojrzenia zwróciły się w jej stronę, ale nie odezwała się i ruszyła do pokoju kapitana. Alec musiał jej pomóc, przecież byli drużyną. Ale kiedy powiedziała mu wszystko, on tylko spojrzał na niej spod podniesionej brwi;

- Lepiej się ogarnij, zostałaś wybrana, żeby jechać do Hogwartu i opowiadać piątoklasistą jak zostać gwiazdą - wyczuwała lekką kpinę. - Chyba nie powiedz im, że nie masz pojęcia, co? - ale nie miała pojęcia. A ta informacja zawróciła jej w głowie, kto ją wybrał i z jakich powodów? I dlaczego nikt jej o nic nie pytał? Czy dyrektorka decyduje już o wszystkim co się jej tyczy, a ona nie ma prawa głosu?

- Niezły wywiad, Evans - splunął. Tu go boli.

- Słuchaj, trener na to pozwolił, nie prosiłam się, rozumiesz? - i trzasnęła drzwiami. Chciała wrócić do pokoju, zamknąć drzwi i rozpłakać się na dobre, co on nawpisywał w tym Proroku, że każdy patrzył na nią wilkiem?




Aveline Gross (Land Of Grafic)